Rozstrzygnięto konkurs „Moja przygoda z książką”

Rozstrzygnięto, ogłoszony przez gołdapską Bibliotekę Publiczną, konkurs „Moja przygoda z książką”. Co ciekawe wśród przygód z książką uczestnicy często wymieniali „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren.

W kategorii dorosłych nadesłano tylko dwie pracę i jedną odrzucono zw względu na niezgodność z regulaminem. Za to dzieci nadesłały 14 tekstów.

Jury obradowało w składzie: Emilia Buraczewska, Aneta Wojnar-Konopka, Jan Jastrzębski i Mirosław Słapik.

Komisja nie miała łatwego zadania toteż przyznała po kilka miejsc ex equo.

W kategorii do 13-stu lat:

I miejsce zajęły: Martyna Sowul i Julia Żuławska (SP nr 1)

II miejsce: Damian Hołuj (SP nr 2), Julia Krejczman (SP nr 1), Bartek Romanowski(SP nr 2)

III miejsce: Ola Banial (SP nr 2), Magdalena Fiodorow (SP nr 2), Kinga Mentel (SP nr 3)

W kategorii powyżej 18 lat pierwsze i jedyne miejsce przyznano Marii Krajewskiej.

Wyróżnienia otrzymali: Ola Iżyk i Hubert Śliwiński (SP nr2).

Wręczenie nagród i dyplomów odbyło się w poniedziałek 23 czerwca 2014 roku o godzinie 11 w czytelni dla dzieci.

Laureatom serdecznie gratulujemy

Niżej prezentujemy trzy nagrodzone prace konkursowe

Martyna Sowul (13 lat) – ucz. SP nr 1

Warto czytać książki

Pierwszą książką jaką przeczytałam sama była szkolna lektura – „Dzieci z Bullerbyn”.

Do dzisiaj pamiętam, jak z błyszczącymi oczami i głośno bijącym sercem poznawałam przygody dzieci. Przeczytałam ją od deski do deski. Bardzo mi się to spodobało i coraz częściej zaczynałam zaglądać do biblioteki. Mój plecak pękał w szwach od wypożyczonych książek. W końcu zapisałam się do biblioteki miejskiej. Byłam zafascynowana wysokimi półkami, wypełnionymi po brzegi kolorowymi wydawnictwami. Pięknie pachnące kartki zapełnione czarnymi wężykami liter zdawały się same opowiadać swoją historię. Książki przenoszą czytelnika w niezwykły świat i pozwalają zapomnieć o codzienności i rutynie. Potrafią rozśmieszyć, zasmucić. Rozwijają wyobraźnię. Utrwalają ortografię i umiejętność budowania zdań. Zazwyczaj osoby czytające mają bogate słownictwo. Książki nie dostarczają tylko rozrywki, ale także mądrości, którą można wykorzystać w praktyce. Dzięki nim możemy poszerzyć swoją wiedzę o ciekawostki z różnych dziedzin. Dają możliwość przeżywania niesamowitych przygód i zwiedzania ciekawych krain. Pozwalają także na poznanie bohaterów i ich najważniejszych myśli. Czytanie jest wielką przyjemnością. Miłością do książek udało mi się zarazić też swojego młodszego brata. Choć jest zaledwie w drugiej klasie, czyta już biegle, bardzo długie powieści. Jego ulubioną jest seria „Harry Potter”. Z przyjemnością patrzę jak sięga po książki. Wiele z moich koleżanek to mole książkowe, co jest dowodem na to, że nawet w dobie komputerów istnieją osoby, dla których można pisać.

Myślę, że warto czytać. Książka jest niezwykłym, ponadczasowym wynalazkiem, który z biegiem czasu staje się najlepszym przyjacielem.

Julia Żuławska (13 lat) – SP nr 1

„Moja pierwsza przygoda z książką”

Jednym z najmilszych wspomnień z mojego dzieciństwa były wieczory, kiedy nie mogłam zasnąć, a mama siadała na brzegu mojego łóżka i czytała mi na dobranoc.

– Mamusiu, poczytaj mi jeszcze! – płakałam w poduszkę.

– Jestem już zmęczona, maleńka – odpowiadała.

– Proszę, ostatni raz!

Niektóre z opowiadań znałam na pamięć, mimo to potrafiłam płakać i wiercić się w moim łóżku do późna, by usłyszeć je jeszcze raz. Nawet teraz mam gdzieś w głowie przygody „Śpiącej królewny” i bajkę o „Sobotniej Górze”.

Kiedy trochę podrosłam i nauczyłam się czytać, mama zabrała mnie do biblioteki, gdzie miła pani założyła mi moją pierwszą kartę czytelniczą. Najpierw sięgałam po książki z dużymi literami i mnóstwem obrazków, by przejść do tych nieco grubszych. Kochałam historie o wróżkach, jednorożcach i uwięzionych księżniczkach.

Od tamtego dnia, gdy pierwszy raz postawiłam stopę w bibliotece, nie rozstaję się z książkami i mam zamiar to zrobić dopiero wtedy, kiedy się zestarzeję, a mój wzrok nie będzie sobie radził z drobnymi literkami.

Dlaczego?

Kiedy mam gorsze dni, takie, w których czuję się po prostu smutna i mam ochotę zostać cały dzień w łóżku, słuchając smutnych piosenek, sięgam po książkę i chowam się pomiędzy jej kartkami od codziennych problemów. Kiedy moje życie wydaje się być nudne przypominam sobie, że kilka kroków od mojego domu – w bibliotece – czekają na mnie tysiące przygód. Siadam z kubkiem gorącej czekolady i książką na kolanach i czytam. Nie liczy się wtedy grający gdzieś telewizor, pies szczekający za oknem, czy wołanie mamy, żebym nakryła do stołu. Nic się nie liczy. Czasami po prostu z nudów sięgam po jedną z książek stojących na mojej półce i zaczynam czytać, a gdy kończę i wyglądam przez okno, okazuje się, że słońce już dawno schowało się za horyzontem.

Miłość do książek jest chyba jedną z najtrwalszych i najsilniejszych miłości, bo jest w jakiś sposób magiczna, a przeczytane historie zostają na zawsze w naszych sercach.

Maria Krajewska

MOJA PIERWSZA KSIĄŻKA

Kiedy sięgnę pamięcią tak daleko, że widzę tylko mgłę, kurz i obraz czarno-biały jak na starych filmach, to z wnętrza tej pamięci najjaśniej widzę ten dzień, od którego wszystko się zaczęło.

Pamiętam był zimny czas, przynosił leciutki śnieg i ojca wchodzącego do kuchni, siwiutkiego – nie wiem, czy ze starości, a może od tego śniegu, którym był obsypany. Właśnie wrócił z jarmarku. Nie miałam jeszcze pięciu lat. Czekałam na te Jego powroty, dzień się dłużył i choć miał tyle samo godzin, co zwykle, trwał całą wieczność. Czekałam, nie wiem na co bardziej – czy na ojca, którego zawsze mi było mało, czy na niespodzianki, które mi przywoził z tych odległych jarmarków. Wszedł do kuchni, nawet nie rozebrał się z tej zimy, z tego mrozu, tylko podszedł do stołu i położył na nim książkę. Nie powiedział nic. Zobaczyłam tylko w jego oczach jakąś chytrość, pewną zagadkę, do której nie potrafiłam dotrzeć, zrozumieć.

Ja wisząc brodą na stole, spoglądałam na tę książkę tylko oczami i nosem, ponieważ reszta mnie była pod stołem, bo stół był solidny, mocny, dębowy. Oczy moje zrobiły się okrągłe jak dwie żarówki rozżarzone do granic możliwości. Podskakiwałam jak pajac, raz i dwa, raz i dwa, potem wdrapałam się na krzesło, wyciągnęłam ręce i już prawie płynęłam po tym dębowym stole, który był dla mnie zdecydowanie za wysoki. I wtedy ojciec usiadł z całą swą mocą na krzesło i powiedział: to jest elementarz, nauczę cię czytać. Matka, której w kuchni zawsze było pełno, roześmiała się dziwnie. Ten śmiech zrozumiałam znacznie, znacznie później.

Natychmiast wzięłam elementarz w ręce. Pachniał zdziwieniem, nowością, miał kolorowe, twarde okładki, a w środku był bialutki i taki kolorowy. I uczył mnie ojciec czytać. A – Ala, o – osa, b – buty, d – dom, list czy lis? – to był dylemat. Uczennicą byłam pilną, w mig nauczyłam się czytania, a potem pisania.

Jeszcze ojciec prenumerował dla mnie „Świerszczyk”, „Płomyczek” i „Płomyk”. Pilnował, żeby listonosz przynosił wszystko na czas, jeśli nie – to wykłócał się tak, jakby przynajmniej zdechła mu świnia albo krowa.

Kiedy poszłam do szkoły, ojciec kupował mi baśnie, bajki i to zawsze wtedy, kiedy wracał z jarmarku. Czasem prosił, bym mu je czytała. Pamiętam wieczory oświetlone płomieniem lampy naftowej i nas, siedzących przy tym dębowym stole. Ojciec słuchał. Słuchał długo jeszcze, kiedy już skończyłam, jakby chciał zapamiętać, zrozumieć, utrwalić. Siedział jak posąg, dumny i wyprostowany, choć często chodził przygarbiony swoją chorobą i starością. Dobrze czytasz – mówił. Tylko tyle. A elementarz był coraz starszy i zniszczony. Okładki tekturowe pozaginane i uwalone chlebem ze smalcem, cukrem i Bóg wie jeszcze czym. Pomimo tej starości miał w sobie magiczną moc, był jak cud, który otworzył mi drogę do nowego świata. Na tych drogach zapisanych rzędami liter spotykałam ludzi, śledziłam ich losy, poznawałam historię i życie. Książki fruwały dookoła mnie jak kolorowe ptaki, jak barwne motyle. Miałam je we włosach, oczach, dłoniach, w sercu, a najbardziej w mojej wyobraźni.

I tak jest do dziś. Przeczytałam książek w życiu naprawdę dużo, dobrych i złych, mądrych i głupich, takich po których zostaje tylko mądrość i siła, ale też i takich, po których serce zaciska się w pięść.

W dzisiejszych czasach książki mają konkurentów w postaci telewizji i komputerów i czyta się ich o wiele mniej. A szkoda, ponieważ płynie z nich mądrość, wiedza, ucieczka od rzeczywistości i ten niesłychany spokój podczas czytania, kiedy wyobraźnie tańczy, choć nigdzie nie widać orkiestry. Szelest przewracanych kartek, ich zapach, ciepły koc, ogień trzaskający w kominku – to niezapomniane chwile z książką, zwłaszcza w długie, zimowe wieczory.

W ten magiczny świat pomógł mi wejść ojciec kupując pierwszą książkę – elementarz Mariana Falskiego. Książkę, która uznana jest za arcydzieło w nauce czytania i pisania. Wydawana jest od stu lat; szkoda, że nie obowiązuje nadal w naszym szkolnictwie. Kupujemy ją jedynie z sentymentu do naszej przeszłości. Przeszłości, która kojarzy mi się z ojcem zawieszonym gdzieś na „Widnokręgu”, jak idzie przez nasz „Nagi sad”, sad pełen biało-różowych jabłoni i wiśni, w którym kiedy kwitły piwonie, to jakby palił się świat; i z ojcem w tym naszym sadzie, z elementarzem pod pachą i ja obok skacząca jak pajac, raz i dwa, raz i dwa. Ojcem, który nie w „Pałacu”, a w skromnej izbie, oświetlonej bladym światłem lampy naftowej przy dębowym stole, przy którym łuskał fasolę, a najwięcej grochu i uczył mnie liter z pierwszej kupionej książki, chociaż sam nie umiał pisać i czytać.